Już po piątkowej sesji za oceanem, zakończonej kolejnym remisem, wydawało się, że nerwy inwestorów wystawione zostały na zbyt wielką próbę. Dziś jako pierwsi nie wytrzymali gracze w Azji. Za nimi podążyły parkiety europejskie. Warszawa, choć broniła się przed większymi spadkami, też nie miała szans.
Choć pierwsza sesja w tym tygodniu przebiegała po myśli grających na zwyżkę, to jednak nie mają oni zbyt wielu powodów do radości. Swoją zdobycz zawdzięczają bardzo małej aktywności podaży, która łatwo mogłaby doprowadzić do spadku kursów. Jak widać, także i niedźwiedzie nie są pewne swego. Dlatego też od kilku dni mamy sytuację patową, o czym najlepiej świadczą nie tyle niewielkie zmiany wartości indeksów, co niknące w oczach obroty. Dziś były najniższe od końca grudnia ubiegłego roku.
Po środowym sporym spadku na naszym parkiecie i niemniejszej zniżce na Wall Street, można się było spodziewać sporych spadków dziś rano. Jak się okazało, nie było tak źle i główne indeksy przez całą sesję broniły się przed głębszą przeceną. To jeszcze za mało, by myśleć o zakończeniu korekty, ale rynek pokazuje, że nie ma większej ochoty na spadki. A potwierdzeniem tego są malejące obroty.