Rano inwestorów ogarnęła panika. Prezes MFW, Christine Lagarde, zawyrokowała, że Fundusz nie jest jeszcze gotowy do podjęcia negocjacji na temat drugiego pakietu ratunkowego dla Grecji, zaś z postaw członków Eurogrupy można wywnioskować, iż Atenom grozi „selektywne bankructwo”. Te czynniki sprawiły, że uczestnicy rynku przestali polegać na komentarzach polityków.
Decyzja Europejskiego Banku Centralnego w kwestii podniesienia stóp procentowych, które poszły w górę o o 25 p.b., osiągając 1,50 proc., była łatwa do przewidzenia. Nie dziwi więc fakt, że początkowo euro nie zareagowało na tę wiadomość. W pierwszych minutach konferencji prasowej z udziałem szefa ECB wspólna waluta w dalszym ciągu taniała.
Na posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, które odbyło się w środę, nie podjęto żadnych niespodziewanych decyzji. Utrzymano stopę referencyjną na poziomie 4,5 proc. Podczas konferencji prasowej prezes NBP Marek Belka stwierdził, iż dotychczasowe zacieśnienie polityki monetarnej może wystarczyć do tego, żeby inflacja powróciła do celu w średnim terminie.
W poniedziałek zostało zapoczątkowane odreagowanie, które było kontynuowane we wtorek. Odczyt Conference Board wypadł słabiej od oczekiwań. Indeks spadł do 58,5, a nie, jak się spodziewano, do 60,5 pkt.
Dzień wolny od pracy w Polsce sprawił, że nie zwracaliśmy przez moment uwagi na rynki finansowe. Tymczasem kurs franka pokonał z impetem poziom 1,20 i nie spoczął na tym osiągnięciu, co skutkuje nowymi rekordami złotego. W czwartek za franka płacono nawet 3,39 – i to nie tylko z powodu siły szwajcarskiej waluty, ale także ze względu na mniejszą płynność na rynku polskiego złotego.
Za sprawą dzisiejszych publikacji makroekonomicznych wyszło na jaw, że saldo japońskiego bilansu handlowego, które wynosi -853,7 mld jenów, jest najsłabsze od blisko 2,5 roku. Dla kontrastu, rządowe prognozy konsumpcji, produkcji przemysłowej i eksportu znalazły się powyżej konsensusu.