Jaka strategia inwestycyjna może sprawdzić się w maju na giełdzie?
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
Maksyma sell in may and go away, sugerująca pozbywanie się akcji w maju i pozostawanie poza rynkiem przez kilka miesięcy, ma swoje statystyczne uzasadnienie w przypadku wieloletnich obserwacji rynków rozwiniętych, o długiej tradycji. Nie oznacza to jednak, że jest skuteczna w każdym przypadku i w każdych warunkach. Statystyczna istotność tej zasady oznacza jedynie, że gdyby stosować ją konsekwentnie przez kilkadziesiąt lat, można by osiągnąć rezultaty lepsze niż przeciętne. Tyle tylko, że przeciętny inwestor rzadko kieruje się kilkudziesięcioletnim horyzontem i nie zawsze ma wystarczająco dużo czasu do dyspozycji, a często podejście elastyczne daje efekty lepsze niż mechaniczne.
REKLAMA
W naszych warunkach mamy do dyspozycji znacznie mniejsze, zaledwie 20-letnie doświadczenie historyczne. Bazując na nim można stwierdzić, że pod względem średniej stopy zwrotu oraz częstotliwości występowania spadków i wzrostów maj nie wyróżnia się niczym szczególnych na tle innych miesięcy.
Dowiedz się także: Jak inwestować żeby nie dać nabić się w butelkę?
W ciągu dwudziestu lat w dziesięciu przypadkach indeks szerokiego rynku zanotował w maju ujemną stopę zwrotu, zaś w drugich dziesięciu – dodatnią. Średnia stopa zwrotu w maju, w całej historii warszawskiej giełdy, sięga 4,8 proc. i jest nieznacznie niższa od ponad 5 proc. stóp dla stycznia, kwietnia i lipca. Średnia strata w maju wynosi 5 proc., a średni zysk – nieco ponad 14 proc. Jedyną, choć może istotną cechą, specyficzną dla maja, jest to, że po nim następuje czerwiec, który z kolei uważa się za okres najmniej korzystny dla inwestycji w akcje. Z tego punktu widzenia zasada sell in may and go away ma swoje uzasadnienie, w większości przypadków pozwala bowiem uniknąć uszczuplenia zainwestowanego kapitału. Średnia stopa zwrotu dla czerwca wynosi -1,7 proc.
Polecamy serwis: Lokaty
REKLAMA
Warto jednak spojrzeć na naszą zasadę przez pryzmat ogólnej sytuacji rynkowej. W przypadku bessy sprawdza się ona idealnie. Sprzedawanie w maju i przebywanie poza rynkiem przez kilka miesięcy pozwalało uniknąć sporych strat. Tak było w okresie załamania z lat 2008-2009, a wcześniej w trakcie krachu po pęknięciu bańki internetowej w 2000 r., a także w czasie pierwszej, głębokiej bessy z 1994 r. Z kolei w czasie hossy majowa niechęć do akcji ma ograniczone uzasadnienie. Zarówno w czasie ostatniej hossy, trwającej od lutego 2009 roku, jak i tej z lat 2003-2007, sprzedawanie akcji w maju było błędem. Dwa lata temu miesiąc ten przyniósł zwyżkę WIG o 1 proc., a potem nastąpił okres dynamicznego wzrostu. Spadki w maju i czerwcu 2010 r. okazały się jedynie krótką korektą w tendencji zwyżkowej. Łączna strata w tych dwóch miesiącach wyniosła niecałe 10 proc. Maj 2003 r. stanowił doskonałą okazję do kupowania akcji. W kolejnym roku przyniósł bardzo łagodną korektę fali wzrostowej. Jedynie w 2006 r., w maju, WIG zniżkował o 10 proc., po czym hossa była kontynuowana przez dwanaście miesięcy.
Ostatnia fala obecnej hossy trwa od lipca 2010 r. i przerywana była jedynie trzema niewielkimi korektami w sierpniu i listopadzie ubiegłego roku oraz tegorocznym, styczniowym spadkiem WIG o 0,7 proc. Oczekiwanie na kolejną, być może nieco większą korektę spadkową w najbliższych tygodniach może być więc uzasadnione. Nie widać jednak powodów do opuszczania rynku na dłużej, szczególnie w kontekście kwietniowej deklaracji Fed o utrzymaniu luźnej polityki pieniężnej w Stanach Zjednoczonych jeszcze przez dłuższy czas. Myślenie o praktycznym wykorzystaniu zasady sell in may and go away lepiej chyba odłożyć do przyszłego roku.
Roman Przasnyski, Open Finance
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.