Czy zaoszczędzilibyśmy, gdyby nasze składki nie były odprowadzane do ZUS-u?
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
Na ubezpieczenie społeczne co miesiąc odprowadzane jest mniej więcej 30 proc. tzw. wymiaru składki, czyli tego, co dla zatrudnionych na podstawie umowy o pracę jest pensją brutto. Najwięcej z tego trafia na ubezpieczenie emerytalne – 19,52 proc. Przy czym połowę opłaca płatnik (pracodawca), a połowę ubezpieczony. Większą jej część, dokładnie 12,22 proc., zatrzymuje Zakład Ubezpieczeń Społecznych, z czego 1 pkt. proc. zasila Fundusz Rezerwy Demograficznej, a reszta do ZUS-owskiego I filaru, czyli Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS). Te pieniądze nie są inwestowane, tylko przeznaczane na bieżące wypłaty emerytur.
REKLAMA
Informacja o wpłaconych składkach jest przechowywana w postaci zapisu na indywidualnych kontach, co w przyszłości posłuży do wyliczenia wysokości emerytury z I filaru. Gromadzony w ten sposób kapitał jest podlega regularnej waloryzacji, czyli zostaje powiększany o wskaźnik, wyliczany w oparciu o wzrost średniego wynagrodzenia w gospodarce. W latach 2000-2009 wskaźnik waloryzacji wyniósł średnio 7,6 proc.
Pozostała część składki – 7,3 proc. – trafia do OFE, które działają jak fundusze inwestycyjne i lokują środki pozyskiwane od przyszłych emerytów na rynku finansowym, inwestując głównie w obligacje i akcje spółek notowanych na warszawskiej giełdzie. Zatem tylko ta część, w sposób mniej lub bardziej efektywny, uzależniony od koniunktury rynkowej, pracuje na przyszłą emeryturę. W latach 2000-2009 średnia stopa zwrotu OFE wyniosła 9,5 proc.
Przeczytaj również: Jak nauczyć się oszczędzać
REKLAMA
Taki stan rzeczy najprawdopodobniej nie potrwa długo. Planowana przez obecny rząd „racjonalna korekta” systemu emerytalnego nie zmieni wysokości obciążeń, czyli cały czas na ubezpieczenie emerytalne będziemy odprowadzać 19,52 proc. podstawy wymiaru. Teraz jednak pieniądze te będą w inny sposób dzielone: składki do OFE staną się mniejsze i docelowo, od 2017 roku, mają wynieść 3,5 proc., a składki do ZUS-u – większe, równe w sumie 16,02 proc.
Na tej zmianie przyszli emeryci stracą ok. 10 proc. O tyle bowiem niższe będą emerytury, wypłacane im łącznie z I i II filaru. Zatem stopa zastąpienia, czyli wskaźnik, który pokazuje stosunek świadczenia emerytalnego do ostatniej pensji – tej, którą dostaliśmy tuż przed przejściem na emeryturę, w optymistycznym wariancie znajdzie się w przedziela ok. 35-55 proc. Przy obowiązujących jeszcze przepisach te szacunki mieszczą się w granicach 40-60 proc. Aby uzupełnić ten niedobór i zbliżyć się do 100 proc., trzeba by samodzielnie inwestować przynajmniej jedną dziesiątą swoich dochodów brutto przez cały okres aktywności zawodowej.
Gdyby przyjąć hipotetyczną sytuację, w której mamy wolny wybór i możemy zdecydować, czy chcemy, aby nasze pieniądze trafiały do ZUS-u i OFE, czy wolelibyśmy oszczędzać na emeryturę we własnym zakresie, to nasze położenie wcale nie musiałoby przedstawiać się dużo lepiej. Wszystko zależy bowiem od oczekiwanych zysków, a te są powiązane z wieloma czynnikami. Inwestując na rynkach finansowych w produkty ubezpieczeniowo-inwestycyjne, fundusze, obligacje albo lokaty, do wszelkich obliczeń, obejmujących okres kilkudziesięciu lat, lepiej podchodzić w sposób zachowawczy, przyjmując średnią roczną stopę zwrotu rzędu 4-5 proc. Innymi słowy jest ona podobna do tej, jaką przyjmuje się w większości obecnych szacunków, dotyczących emerytur z I i II filaru. A przy takim założeniu, w obu wariantach wyniki byłyby zbliżone, a nawet można zaryzykować przypuszczenie, że z ZUS-u i OFE moglibyśmy dostać więcej, ponieważ koszty są zdecydowanie niższe niż w większości komercyjnych produktów inwestycyjnych, dostępnych na rynku.
Polecamy serwis: Kredyty
Dopiero przy założeniu, że udałoby się osiągnąć średnią roczną stopę zwrotu zbliżoną do 7 proc., moglibyśmy liczyć na to, że odkładając jedna piątą zarobków brutto, po przejściu na emeryturę nasze dochody pozostaną na poziomie względnie podobnym do tego, jaki był w czasach aktywności zawodowej. Choć takie oczekiwania co do wysokości średniej stopy zwrotu należy uznać za bardzo optymistyczne, to nie można też całkowicie przekreślać szans na ich realizację. Polska giełda ma stosunkowo krótką historię, ale można posłużyć się przykładem USA, gdzie indeks Dow Jones Industrial, w swojej blisko 120-letniej historii notuje średnią stopę zwrotu na poziomie 7,4 proc., a warto pamiętać, że okres ten obejmuje przecież dwie wojny światowe oraz wiele mniejszych i większych kryzysów.
Spekulacje o tym, co by było, gdyby dało się zrezygnować z ZUS-u, można jednak włożyć między bajki, bo nie ma na to nawet najmniejszych szans. Nasze składki, zgodnie z zasadą solidarności międzypokoleniowej, finansują bowiem świadczenia, wypłacane obecnym emerytom, a zmiany planowane przez rząd tylko cementują taki stan rzeczy.
Celem przeprowadzonej ponad dziesięć lat temu reformy systemu emerytalnego było między innymi poradzenie sobie z niekorzystnymi zmianami demograficznymi, sprowadzającymi się do rosnącej armii emerytów i malejącej grupy osób aktywnych zawodowo. W takim układzie system oparty na wspomnianej solidarności międzypokoleniowej stawałby się coraz bardziej niewydolny, a obciążenia finansowe osób pracujących musiałyby ciągle rosnąć, bo przecież każdy z nich miałby „na utrzymaniu” coraz więcej emerytów. Pociąga to za sobą ryzyko wystąpienia w przyszłości napięć społecznych na tym tle – pracujący, młodzi ludzi zaczną buntować się przeciwko takiemu stanowi rzeczy, zaś starzy, którzy będą posiadali przewagę ilościową, dadzą w wyborach poparcie politykom, chroniącym ich interesów, aby bronić swojej pozycji.
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.