Czekamy na rozstrzygnięcia na giełdach
REKLAMA
REKLAMA
Pojawiające się dane dotyczące gospodarki nie dają jasnego obrazu, ich interpretacja nie jest łatwa i nie sprzyja podejmowaniu przez inwestorów śmiałych decyzji. Być może trzeba pogodzić się z tym, że napisy na drogowskazach są coraz bardziej niewyraźne, a tym samym kierunek marszu niepewny. Trudno się dziwić, że i tempo ruchu niezbyt imponujące.
REKLAMA
GPW
Po wczorajszej niezbyt udanej końcówce notowań, w trakcie której nasze główne indeksy oddaliły się nieco od dopiero co ustanowionych rekordów, dziś początek był dość obiecujący. Indeks największych spółek rozpoczął dzień wzrostem o 0,66 proc., a pozostałe wskaźniku zyskiwały po 0,54-0,55 proc. Z taką, dawno niewidzianą zbieżnością, mieliśmy do czynienia już drugi dzień z rzędu. Wczoraj w trakcie sesji wartości indeksów nieco się „rozjechały”, ale dziś skala zmian wszystkich czterech była bardzo zbliżona. Pierwsze godziny handlu przyniosły jednak dość nerwowe wahania. Ich zakres był niewielki, ale brak zdecydowania inwestorów było widać wyraźnie. Po osiągnięciu około godziny 11.00 lokalnego dołka, sytuacja zaczęła się stopniowo poprawiać. Doprowadziło to wskaźniki nad kreskę mniej więcej w godzinę po publikacji pierwszych danych dotyczących amerykańskiego rynku pracy, czyli raportu Challengera i tuż po ogłoszeniu wskaźnika zmiany liczby miejsc pracy ADP. Reakcja dość ciekawa, bo te pierwsze były lepsze, niż oczekiwano, a te późniejsze gorsze. Ale w końcu z rynkiem się nie dyskutuje. Nasi inwestorzy nie przestraszyli się spadków kontraktów na amerykańskie indeksy, zapowiadających kiepski początek sesji za oceanem. Nie przestraszyli się też niepewności przed publikacją wskaźnika aktywności gospodarczej w amerykańskich usługach. Okazało się, że dane nikogo nie zaskoczyły. Niezdecydowanie amerykańskich kolegów nie zraziło naszych śmiałków i kolejny dzień udało się zakończyć na plusie. Indeks największych spółek zyskał 0,43 proc., a wskaźnik szerokiego rynku wzrósł o 0,46 proc. mWIG40 zwiększył swoją wartość o 0,38 proc., a sWIG80 o 0,58 proc. Obroty wróciły do „świątecznego” poziomu i wyniosły 1,16 mld zł. Wypada zauważyć, że indeks średnich firm pokonał kolejny rekord, demonstrując swoją siłę na tle pozostałych wskaźników.
Giełdy zagraniczne
REKLAMA
Wczoraj na Wall Street po poniedziałkowej euforii pozostało tylko wspomnienie. Indeksy wróciły do zwykłej „szamotaniny” dobrze znanej z ostatnich kilkunastu tygodni ubiegłego roku. Różnica była tylko ta, że S&P500 zachowywał się nieco lepiej niż Dow Jones. Ten ostatni pod kreską przebywał przez cały dzień i zakończył do spadkiem o 0,11 proc. S&P500 próbował walczyć o nowe rekordy. Z dobrym skutkiem, ale w fatalnym stylu. Te samotne zmagania, uwieńczone zwycięstwem w końcówce sesji wyglądały trochę podejrzanie. Ale nowy szczyt na poziomie nieco ponad 1136 punktów i zwyżka o 0,31 proc. nie podlegają dyskusji.
W Azji pierwsze dni nowego roku przebiegają w optymistycznych nastrojach. Przeważały wzrosty, choć ich skala nie była porywająca. Liderem był Tajwan, gdzie tamtejszy indeks po zwyżce o 1,42 proc. zanotował kolejny rekord. Na pozostałych parkietach wskaźniki zyskiwały od 0,1 do 0,5 proc. Jedynie chiński Shanghai Composite stracił 0,9 proc.
Na głównych rynkach europejskich handel rozpoczął się nieznacznie powyżej wtorkowego zamknięcia, jednak w ciągu kilkudziesięciu minut znalazł się pod kreską. Nie pomógł zgodny z oczekiwaniami poziom indeksów aktywności gospodarczej w usługach, ani tym bardziej znacznie gorsze dane o spadku zamówień przemysłu strefy euro w październiku o 2,2 proc. w porównaniu do września. Ale też, trochę paradoksalnie, po publikacji tych ostatnich, gorszych danych, skala spadku wskaźników nieco się zmniejszyła. O wyjściu na plus nie było jednak mowy. Parkiety naszego regionu także niczym nie zachwycały. Wyjątkiem był Bukareszt, gdzie indeks zyskiwał 1,3 proc. Skromną zwyżkę notował indeks w Pradze. BUX tracił 0,7 proc. Brak negatywnych wieści zza oceanu nieznacznie poprawił nastroje na naszym kontynencie. Tuż po godzinie 16.00 indeksy w Londynie i Frankfurcie powróciły w okolice wtorkowego zamknięcia, a indeks w Paryżu zwyżkował o 0,2 proc.
Waluty
REKLAMA
Wyjście kursu euro powyżej poziomu 1,44 dolara okazało się jednak niezbyt trwałe. Już od wczorajszego popołudnia amerykańska waluta odzyskiwała siły. We wtorek wieczorem euro wyceniano na 1,436 dolara, czyli o 1,2 centa mniej niż przed południem. Dziś poziomem równowagi między dwiema głównymi walutami świata było 1,436 dolara za euro. Tylko na moment zachwiała nim wypowiedź przedstawiciela Europejskiego Banku Centralnego, który stwierdził, że Unia nie będzie ratować greckich finansów.
W ślad za rosnącym w siłę dolarem, nasza waluta słabła. Już wczoraj wieczorem dolar zdrożał do 2,84 zł z niespełna 2,81 zł. Dziś handel rozpoczął się na poziomie 2,87 zł za dolara, jednak w ciągu dnia część strat udało się odrobić. Cena euro w ciągu dnia wahała się od 4,08 do 4,1 zł, bez zdecydowanego kierunku. Za franka trzeba było dziś płacić około 2,76 zł.
Podsumowanie
Po nieco bardziej dynamicznych zmianach w trakcie ostatniej sesji ubiegłego roku i pierwszej w nowym, na rynek znów zdaje się wracać niezdecydowanie i marazm. Stan ten nie powinien trwać zbyt długo, ale gwarancji szybkiego rozstrzygnięcia losów trwającego od dziesięciu miesięcy trendu nie ma. Można się go spodziewać po piątkowych danych z amerykańskiego rynku pracy, ale równie prawdopodobne jest dalsze pozostawanie giełd w tendencji bocznej. W końcu znaków zapytania o koniunkturę w gospodarce i na giełdach wcale nie ubywa. Trudno się więc dziwić, że kapitał nie kwapi się z poważniejszymi decyzjami do czasu wyjaśnienia się sytuacji.
REKLAMA
REKLAMA