Jak duże obciążenie dla domowego budżetu stanowią kredyty we frankach?
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
W takiej sytuacji znalazło się kilkaset tysięcy Polaków. Z coraz większym niepokojem obserwuje oni notowania franka. Każdorazowy wzrost tej waluty oznacza uszczuplenie portfela, gdyż raty kredytów uzależnione są bezpośrednio od zmian kursowych. Niestety, najwięcej kredytobiorców zadłużało się w latach 2006-2008, gdy frank był tani i kosztował 2-2,50 zł. Osoby, które kupiły mieszkanie i nie chcą go teraz sprzedawać, nie mają póki co powodów do paniki. Dlaczego? Większa część wzrostu kursu została zbilansowana przez spadek oprocentowania kredytów, dzięki czemu raty wzrosły maksymalnie o kilkanaście procent. Gorzej mają ci, którzy kupili nieruchomość w celach inwestycyjnych.
REKLAMA
Osoba, która na początku lutego 2008 r., kiedy to frank kosztował 2,24 zł, pożyczyła na mieszkanie 300 tys. zł, płaciła na początku ratę w wysokości 1504 zł. Dziś ta sama rata wynosi już ok. 1559 zł, zatem o 3,65 proc. więcej. Z punktu widzenia domowego budżetu nie jest to duży problem. Ale gdyby ktoś chciał takie mieszkanie sprzedać, okaże się, że musi on oddać bankowi ponad 420 tys. zł, a mieszkania w ostatnich latach raczej nie drożały i do całej transakcji trzeba by dołożyć co najmniej 120 tys. złotych. Przy założeniu niezmienności dzisiejszych parametrów, zanim skończy się okres obowiązywania umowy kredytowej, poziom zadłużenia wróci do wartości 300 tys. Tyle, że w styczniu 2020 roku. W przypadku kredytu, zaciąganiętego w wakacje 2008 r., gdy za franka płacono poniżej 2 zł, zadłużenie może przekraczać nawet 480 tys. zł, a jego poziom spadnie do 300 tys. zł dopiero jesienią 2022 roku.
Dowiedz się także: Dlaczego banki oferują atrakcyjniejsze kredyty złotowe?
Źródło: obliczenia własne Open Finance
W stosunku do zaciągniętego w tym samym czasie kredytu złotowego sytuacja nie wygląda aż tak dramatycznie. W zależności od daty podpisania umowy kredytowej oraz kursów walut, raty kredytu frankowego mogą być o kilka proc. niższe lub wyższe od pożyczki, zaciągniętej w tym samym czasie w złotych. A to dzięki stopom procentowym w Szwajcarii, które od wielu miesięcy są na bardzo niskich poziomach. W związku z tym znacznie spadło oprocentowanie kredytów we frankach i raty nie stanowią wielkiego obciążenia.
Polecamy serwis: Budżet domowy
REKLAMA
Gdyby jednak decydujący o wysokości oprocentowania kredytów wskaźnik LIBOR wynosił dziś 5 proc., mielibyśmy poważny problem, bo raty niektórych kredytów wzrosłyby dwukrotnie. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której zamiast 1,5 tys. zł trzeba zapłacić prawie 3 tys. zł. Wiele gospodarstw domowych mogłoby nie udźwignąć tego ciężaru.
W sytuacji rynkowych zawirowań wiele osób zadaje sobie pytanie o przewalutowanie kredytu. Dokonując dziś takiej operacji na kredycie, zaciągniętym w lutym 2008 r. na kwotę 300 tys. zł, musielibyśmy pożyczyć na jego spłatę ponad 426 tys. złotych. Zakładając, że któryś z banków w ogóle podjąłby się takiej operacji, a wszystko zależy od wartości nieruchomości, zabezpieczającej kredyt, byłaby to operacja bardzo nieopłacalna ekonomicznie. Rata kredytu skokowo wzrosłaby z 1559 zł do 2580 zł, aż o 65,5 proc. Na dodatek nie istniałyby już perspektyw na jej obniżenie. Tymczasem niewykluczone jest, że frank już za kilka tygodni czy miesięcy potanieje i choć szanse na to, że wkrótce znów będzie kosztował 2,50 lub mniej, są niewielkie, to z ostatniego komunikatu Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB) wynika, że przez najbliższy rok nie powinniśmy obawiać się podwyżki stóp. Mocny frank nie jest też na rękę SNB, zatem powodów do paniki – brak. Wystarczy, by średni kurs franka spadł do 2,90 zł, jak było jeszcze dwa miesiące temu, a raty kredytów automatycznie obniżą się prawie o 9 procent.
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.