Inwestorzy tracą odwagę
REKLAMA
REKLAMA
U nas co prawda produkcja przemysłowa nadal spada, ale dynamika tej zniżki była dużo mniejsza, niż poprzednio, mniejsza również niż oczekiwano.
REKLAMA
GPW
REKLAMA
Nasza giełda wyraźnie przeżywa zadyszkę, po serii wzrostów. Trochę niepokoi to, że ten stan się nieco przedłuża, pogarszając techniczny obraz rynku. Dziwne jest także to, że nasi inwestorzy nie reagują zupełnie na poprawę nastrojów na parkietach w Stanach Zjednoczonych i w Europie. Stanowiły one dobrą okazję do kontynuacji zwyżki, a nawet jej przyspieszenia. Niewykorzystane szanse mogą się zemścić.
Dzisiejszą sesję zaczęliśmy niewielkim wzrostem. Indeksy zyskiwały zaledwie 0,4-05 proc. W niedługim czasie, bez widocznej przyczyny zjechały do prawie 1 proc. poniżej kreski. Trudno wciąż pocieszać się, że działo się to przy bardzo małych obrotach, ale skoro nie ma innych powodów do radości, dobry i ten. Powodów do optymizmu nie znaleźli nasi inwestorzy również po publikacji danych makroekonomicznych. Indeksy wręcz nieco pogłębiły spadki. Co ciekawe, całkiem nieźle radziły sobie wskaźniki małych i średnich firm, wychodząc chwilami na niewielki plus. Końcówka sesji była już dość nerwowa. WIG20 chwilami tracił prawie 2,5 proc. Ostatecznie indeks największych spółek zniżkował o 1,94 proc. a WIG o 1,28 proc. Obroty wyniosły zaledwie 730 mln zł.
Giełdy zagraniczne
Kolejna dobra sesja w Stanach Zjednoczonych we wtorek (wzrost Dow Jones o 2,5 proc. i S&P o 3,2 proc.) nie przełożyła się na większy optymizm w Azji. Tamtejsze wskaźniki co prawda zwyżkowały, ale w bardzo umiarkowanej skali, o około 1 proc. Jedynie Korea, Japonia i Chiny rosły po około 1,5 proc. Europejskie parkiety rozpoczęły dzień od spokojnych wzrostów o 1-1,3 proc. i do południa utrzymywały ten poziom bez większych wahań. Jedynie indeksy w Wiedniu, Sofii i Warszawie pozostawały na minusach. Z czasem nastroje zaczęły się pogarszać i z wcześniejszych wzrostów zostały zaledwie ułamki procenta, a grono spadkowiczów znalazło się w liczebnej przewadze. Indeksom nie pomogło też kiepskie rozpoczęcie sesji w Stanach Zjednoczonych i dzień zakończył się zniżkami indeksów o 0,5-1 proc.
Waluty
Złoty od rana tracił w stosunku do głównych walut. Za dolara chwilami trzeba było płacić ponad 3,49 zł. Później jednak nasza waluta odrobiła straty. W przypadku euro i franka jednak się ta sztuka nie udała. Za wspólną walutę płacono nawet 4,54 zł, o 3 grosze więcej niż we wtorek. Frank zdrożał do 2,96 zł, także prawie 3 grosze powyżej wczorajszego zamknięcia. Trwające od połowy poniedziałkowej sesji osłabienie złotego nie przybiera na razie większych rozmiarów. Dziś sytuację na rynku kształtowały zmagania euro z dolarem. Przed południem amerykańska waluta mocno się osłabiła i za euro trzeba było płacić znów ponad 1,3 dolara. Po publikacji niezłych, choć nie najbardziej istotnych danych dotyczących inflacji i deficytu na rachunku bieżącym Stanów Zjednoczonych, amerykańska waluta dość gwałtownie straciła na wartości, przebijając poziom 1,31 dolara za euro. To chwilowo pomogło złotemu, który odrobił część strat. Pod koniec dnia jednak znów zadziałał stary mechanizm: im gorzej na giełdach, tym gorzej dla naszej waluty. Około godziny 16.00 za euro trzeba było płacić ponad 4,56 zł, a frank zbliżył się do poziomu 3 zł na dystans zaledwie 2 groszy.
Podsumowanie
Potencjał wzrostowej tendencji, trwającej u nas od 19 lutego, zdaje się powoli wyczerpywać. Jeśli w najbliższym czasie nie pojawi się kolejny impuls, popychający kursy akcji w górę, korekta będzie kontynuowana, a dalszy los rynku zależeć będzie od jej przebiegu. Jeśli będzie równie spokojna, jak poprzedni wzrost, wciąż będą szanse na wyjście na górę. Tym razem jednak bez pomocy w postaci dobrej atmosfery na giełdzie w USA, chyba się nie obędzie. A tam nastroje są wciąż bardzo zmienne.
REKLAMA
REKLAMA