System podatkowy Unii nie jest ziemią obiecaną
REKLAMA
• Z badań statystycznych wynika, że większość przedsiębiorców skłonna jest zaakceptować wprowadzenie w Polsce jednolitego, unijnego systemu opodatkowania CIT. Zapewne respondenci uważają, że polski system podatkowy jest zły, a unijny byłby lepszy. Czy rzeczywiście skopiowanie rozwiązań wspólnotowych poprawiłoby sytuację polskich przedsiębiorców?
REKLAMA
- Szanse są nikłe. Słabością polskiego systemu podatkowego jest nie tylko słaba jakość prawa, ale przede wszystkim jego stosowanie. Główną winę za taki stan rzeczy ponosi polityka przyjęta przez władze skarbowe na początku lat dziewięćdziesiątych. Urzędnikom wpojono przekonanie, że gole należy strzelać tylko do jednej bramki - bramki podatnika.
• A co z zasadą obiektywizmu?
- Zasada obiektywizmu teoretycznie obowiązująca na mocy przepisów o postępowaniu administracyjnym stała się tylko pustym hasłem. W imię walki o pieniądze obywateli stosowano dogmatyczną wykładnię literalną przepisów, tj. wykorzystywano każdy skrawek papieru zapisany prawem, aby uzasadnić pobór podatków, często w sytuacjach absurdalnych. Jeżeli aparat skarbowy napotykał opór, zmieniano przepisy tak, aby potwierdzić istnienie wyimaginowanych koncepcji fiskalnych (np. przychód z tytułu nieodpłatnych świadczeń). Ponieważ przepisów jest dużo, łatwo przy takim podejściu o wiele punktów zaczepienia, na których budowano ekstensywne fiskalne teorie. Postawę taką można by zrozumieć, gdyby stosowano ją konsekwentnie.
• Czy tak nie było?
- Nie. Gdy ustawodawca podatkowy nie objął zakresem dominium skarbowego obszaru, który miał być objęty, urzędnicy powoływali się na oczywistą wolę ustawodawcy i pobierali podatek, nawet jeżeli pozostawało to w sprzeczności z brzmieniem przepisów.
• Ale przecież teraz fiskus jest bardziej wyrozumiały i wręcz pozytywnie nastawiony do podatnika?
- Obecnie, trzeba to obiektywnie przyznać, sytuacja poprawiła się, ale nie na tyle, aby duch tępego fiskalizmu odszedł w zapomnienie.
• Niestety, również jakość naszego prawa nie jest najlepsza.
- Rzeczywiście naszemu ustawodawcy pisanie prawa nie leży. Błędem byłoby jednak uważać, że jest to tylko i wyłącznie polska specyfika. Zaręczam, że przepisy podatkowe państw UE są nie mniej skomplikowane. Czasami nawet bardziej. Myli się ten, kto sądzi, że poddanie się woli ustawodawcy unijnego doprowadzi polskich podatników do ziemi obiecanej. Tamtejszy ustawodawca, mimo że może mądrzejszy, bardziej doświadczony i uważny, popełnia błąd pychy.
• Na czym on polega?
- Ustawodawca wierzy, że wraz z przyrostem mądrości, doświadczenia i skrupulatności jego twórczość zyskiwać będzie na jakości, a udręka podatnika będzie maleć. Jest dokładnie odwrotnie. Filozoficznie rzecz ujmując, poszerzanie zakresu wiedzy poszerza zarazem zakres naszej niewiedzy. Rzeczywistość, która nas otacza, jest bezkresna i żadną wiedzą nie sposób jej objąć. W mikroskali podatkowej oznacza to, że próba oparcia systemu fiskalnego na założeniu, że przepisy obejmą całość zachowań społeczno-ekonomicznych, z czego jedne rodzić będą obowiązek podatkowy, a inne nie, z góry skazane jest na niepowodzenie.
• Mimo to takie próby są ciągle podejmowane.
- Tak. Współcześni ustawodawcy odurzeni swoją wiedzą i doświadczeniem wplatają wątek podatkowy w każdą sferę naszego życia, wierząc, że tym razem czynią to jasno i klarownie.
• Ale to nie powinno chyba dziwić, podatki lub parapodatki płacone są praktycznie od wszystkiego.
- Podatki płaci się od dochodów, bogactwa, psów (ale nie kotów), kupowania i sprzedawania, umierania, wyjazdu na wakacje, obdarowywania bliźnich, oglądania TV, wyrabiania prawa jazdy. Co więcej, zaborczość fiskalna jest tak dalece zakorzeniona, że nawet gdy nam doskwiera, złorzeczymy i postulujemy zmiany, ale przyjmujemy dogmat, że co do zasady tak musi być.
• Czy w polskich regulacjach znajdziemy przykłady takiego podejścia?
- Oczywiście. Ilustracją takiego podejścia jest zamieszanie z opłatą skarbową od pełnomocnictw. Dotąd płacono opłatę od pełnomocnictw za pomocą znaków skarbowych. Rząd w ramach ułatwiania życia podatnikom zlikwidował znaki i zastąpił je wpłatami na rachunek bankowy. Szybko się okazało, że nowy system jest po wielekroć bardziej skomplikowany i podniosły się głosy wskazujące na potrzebę dalszej kosmetyki przepisów. Zgłoszono różne pomysły, ale ostatecznie wrócono do starej koncepcji i w ten sposób problem rozwiązano. Jednak nikt nie zadał pytania, czy opłata skarbowa jest w ogóle potrzebna?
• Prawdziwą zmorą współczesnych systemów podatkowych są podatki dochodowe. Dlaczego?
- Ojcem chrzestnym tego obciążenia był Adam Smith, czołowy myśliciel liberalny. Paradoksem jest, że to właśnie z kręgów liberalnych płynie najcięższa krytyka tego podatku. Ale jest to paradoks pozorny. Podatki dochodowe, przy wszystkich swoich wadach, mają jedną zaletę - generują pokaźne wpływy do budżetu. Ponieważ członkowie społeczeństw w gospodarkach rynkowych w normalnych warunkach systematycznie pomnażają swoje bogactwo, to wpływy z określonego procentu tych dochodów będą na tyle znaczące, aby duża część kosztów realizacji zadań publicznych była pokryta. Podatek dochodowy ma jednak wiele wad.
• Jakich?
- Jest niesprawiedliwy, kosztowny w poborze, podatny na manipulacje, skomplikowany. Do niedawna trzeba było z tymi wadami się pogodzić. Jednak sytuacja się zmieniła, gdy na polu fiskalnych instytucji pojawił się groźny konkurent - VAT. Obecnie w większości rozwiniętych państw wpływy z VAT zrównały się lub nawet przewyższyły wpływy z CIT i PIT. Przewagę VAT nad podatkami dochodowymi ilustruje widoczne na przestrzeni ostatnich lat obniżenie stawek tych drugich. W zakresie CIT średnia stawka w Unii waha się pomiędzy 15 a 30 proc. z tendencją malejącą, podczas gdy jeszcze kilka lat temu 40 proc. było żelaznym standardem. W zakresie PIT coraz większą popularność zyskuje podatek liniowy, na razie w państwach nowej Unii.
• Ale przecież nie można podatków dochodowych zastąpić VAT?
- Wobec przewagi VAT nad PIT i CIT zastąpienie tych drugich pierwszym wydaje się mieścić w duchu smithowskiego pragmatyzmu. Różnica pomiędzy VAT i podatkami dochodowymi polega na tym, że VAT sięga do naszej kieszeni nie na etapie, kiedy zarabiamy, lecz kiedy wydajemy. Oznacza to, że obecnie dzielimy się z fiskusem na raty - najpierw gdy pieniądze zarobimy, a następnie gdy je wydajemy. W akademickim modelu można by postulować uproszczenie - zostawmy w spokoju wypłatę obywateli i opodatkujmy ich wyższą stawką, kiedy pójdą na zakupy.
• Czy jednak efekt byłby taki sam?
- Efekt powinien być taki sam, z tym że proces poboru byłby prostszy. W zapłatę CIT i PIT wplątani są wszyscy. Zapłatę VAT obsługują tylko sprzedawcy towarów i usług. VAT mimo pozornego skomplikowania jest w większym stopniu oparty na kryteriach obiektywnych, jego pobór jest mniej dolegliwy i co najważniejsze, zawiera mechanizmy samokontroli. Niestety, prawda ta nie jest powszechnie akceptowana.
Rozmawiała EWA MATYSZEWSKA
• ARKADIUSZ MICHALISZYN
prawnik, partner w CMS Cameron McKenna
REKLAMA
REKLAMA