Przetargi. Koniec tasiemcowych odwołań
REKLAMA
Jeszcze na początku roku zmorą dla rynku zamówień publicznych były niekończące się protesty i odwołania, które powodowały, że wiele inwestycji utknęło w miejscu. Prezes Urzędu Zamówień Publicznych (UZP) Tomasz Czajkowski twierdzi, że od 25 maja, czyli od wejścia w życie nowelizacji Prawa zamówień publicznych, radykalnie zmalała liczba sporów.
Przedsiębiorcy mogą oprotestować nie tylko ogłoszenie o zamówieniu, ale także tzw. specyfikację istotnych warunków zamówienia, jeśli uznają, że jest niejasna albo niezgodna z przepisami, oraz rozstrzygnięcie przetargu. A gdy zamawiający oddali lub odrzuci protest firmy, ta może wnieść odwołanie do prezesa UZP. Wówczas spór rozstrzyga zespół arbitrów.
Z danych, do których udało nam się dotrzeć, wynika, że liczba odwołań do prezesa UZP systematycznie topnieje. W dodatku - według Czajkowskiego - zdecydowana większość tegorocznych odwołań wnoszona była jeszcze na podstawie starych przepisów. Na odwołanie według nowych reguł zdecydowało się w sumie zaledwie 136 firm (w tym tylko we wrześniu - 68).
- To znak, że udało się ograniczyć pieniactwo procesowe - cieszy się Czajkowski. I przekonuje, że jest to efekt konsolidacji protestów i odwołań - zgodnie z ostatnią nowelizacją są o nich informowani wszyscy uczestnicy przetargu. Mogą się oni dołączyć, a jeśli tego nie zrobią, tracą możliwość stawiania identycznych zarzutów. Ponadto zamawiający rozpatrują protesty łącznie. Czajkowski przyznaje, że spadek liczby odwołań może być także w niewielkim stopniu efektem podniesienia z 6 tys. do 60 tys. euro progu, do którego obowiązuje uproszczona procedura zamówień. Wiąże się ona bowiem z pozbawieniem firm prawa do odwołań od rozstrzygnięć zamawiających.
Wiceprezes Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości Waldemar Mazan uważa, że większy wpływ mogła mieć zmiana wysokości tzw. wpisu, czyli wpłaty na poczet kosztów arbitrażu. Do maja było to niespełna 5 tys. zł, a obecnie - w zależności od wartości zamówienia - nawet 20 tys. zł. W UZP uspokajają, że w najgorszym razie firma odzyska większość pieniędzy. Koszty, którymi są obciążani przegrywający, nie przekraczają bowiem 4 tys. zł. Mazan twierdzi jednak, że wielu przedsiębiorców rezygnuje z walki, bo nie chce blokować pieniędzy. Zwłaszcza że - według niego - wyroki zespołów arbitrów często są loterią.
Zastrzeżenia do ich pracy ma także Czajkowski. Wyjaśnia, że wylosowani przez komputer arbitrzy przyjeżdżają na rozprawy z całej Polski. Na rozpoznanie sprawy mają najczęściej dwie, trzy godziny. Zależy im na zakończeniu sprawy w ciągu jednego dnia. Rzadko powołują więc biegłych, a sami nie zawsze są fachowcami w danej dziedzinie.
Szef UZP od roku zapowiadał, że zastąpi zespół 364 arbitrów kilkudziesięcioma zawodowcami, którzy zajmowaliby się wyłącznie rozstrzyganiem sporów przetargowych. Projekt kolejnej nowelizacji Prawa zamówień publicznych, którą rząd ma skierować do Sejmu jeszcze w tym miesiącu, zakłada utworzenie Krajowej Izby Odwoławczej. Jej członków powoływałby premier spośród osób spełniających ustawowe kryteria. Wymagane ma być wyższe wykształcenie prawnicze i minimum pięcioletni staż pracy. I uwaga! Członek izby nie będzie mógł przynależeć do żadnej partii ani prowadzić działalności politycznej. Zakazane ma być także łączenie członkostwa w izbie m.in. z mandatem posła lub senatora albo radnego. Kandydaci na "sędziów przetargowych" będą musieli się wykazać przed komisją kwalifikacyjną znajomością nie tylko Prawa zamówień publicznych, ale także m.in. prawa cywilnego, finansowego oraz budowlanego. Według UZP taki quasi-sąd będzie kosztował mniej niż arbitrzy. Projekt pozostawi możliwość zaskarżania wyroków Izby do sądów okręgowych. Czajkowskiemu marzy się jednak, by wszystkie tego typu sprawy trafiały do specjalnie utworzonego wydziału zamówień publicznych w warszawskim sądzie okręgowym.
REKLAMA
Marek Wielgo
REKLAMA
REKLAMA