Rozmowy o przeznaczeniu unijnych miliardów
REKLAMA
- Rozpoczyna się okres wielkich inwestycji - powiedziała wczoraj na konferencji prasowej Danuta Hübner, unijna komisarz ds. polityki regionalnej. Polska ma szansę na otrzymanie w latach 2007-13 zastrzyku finansowego z Unii w wysokości 67,3 mld euro. Jeśli dodać do tego nasz wkład własny, będzie to aż 85,6 mld euro.
Polska przesłała już do Brukseli większość programów operacyjnych, czyli planów wydawania tych pieniędzy. Jednak o tym, czy będą one realizowane w takiej postaci, jak ustalił polski rząd, zadecyduje Komisja Europejska. Bruksela ma na to cztery miesiące. - Postaramy się zakończyć rozmowy i zaakceptować programy nie w maju, lecz w marcu - zapewnia Hübner.
Polska już w grudniu jako jeden z pierwszych krajów przesłała KE Narodowe Strategiczne Ramy Odniesienia - kluczowy dokument scalający wszystkie programy operacyjne. Do Brukseli dotarły też cztery z pięciu programów operacyjnych - brakuje tylko programu dla Polski Wschodniej. Do wysłania mamy też m.in. 16 programów regionalnych oraz Program Europejskiej Współpracy Terytorialnej. - Na tym etapie jesteśmy zadowoleni z ujęcia priorytetów, bo odpowiadają europejskiej polityce regionalnej - mówi Hübner. Ale to wcale nie oznacza, że negocjacje z KE będą łatwe.
- Polska dostała najwięcej pieniędzy na rozwój, nie zdziwcie się, jeśli Komisja bardzo dokładnie prześwietli wasze plany - mówi jeden z urzędników w Brukseli.
Na razie Komisji nie podoba się, że zamierzamy zgrupować blisko połowę przyznanych nam pieniędzy w jednym programie - "Infrastruktura i środowisko". Rząd planuje zainwestować w autostrady, oczyszczalnie czy lotniska ponad 27,8 mld euro, czyli z wkładem własnym ponad 36 mld euro! - To bezprecedensowy program - mówi Danuta Hübner. To największy w historii Unii pojedynczy plan wydawania pieniędzy, większy niż programy infrastrukturalne np. w Hiszpanii.
Polska chce, by był duży, bo to daje możliwość łatwiejszego przerzucania pieniędzy tam, gdzie są potrzebne - jeżeli np. część inwestycji będzie szła powoli. Komisja ma wątpliwości - duży program trudniej kontrolować i ocenić.
Danuta Hübner wypowiada się dość dyplomatycznie. - Razem będziemy pilnować, żeby program był dobrze zarządzamy wewnętrznie. Będzie pewnie relatywnie więcej rozmów i dyskusji na jego temat - mówi Hübner.
Komisja może też domagać się, by Polska znacznie więcej pieniędzy przeznaczyła na edukację; jedną z sugestii może być też przesunięcie większej części wydatków do gestii samorządów, niż ma to miejsce w podziale zaproponowanym przez rząd.
Komisja może mieć wątpliwości co do tego, czy potrzeba nam aż tyle dróg ekspresowych, ile zaplanowaliśmy (m.in. na ścianie wschodniej). Nie wszystkie bowiem drogi ekspresowe są w sieci europejskiej. Komisja na pewno dokładnie sprawdzi, czy dana droga jest ekonomicznie uzasadniona.
Bruksela będzie też mogła domagać się, by więcej pieniędzy przeznaczyć na transport ekologiczny, m.in. koleje i transport publiczny. Na to jednak strona polska prawdopodobnie nie będzie się chciała zgodzić - według niektórych ekspertów polskie koleje mogą mieć kłopot z wchłonięciem ponad 4 mld euro zarezerwowanych na lata 2007-13.
Komisja zwróci uwagę m.in. na to, czy polski rząd nie zaplanował inwestycji jedynie tak, by udało się w ogóle wydać miliardy z Unii. - Tutaj z reguły pierwsze w kolejce podejrzanych są inwestycje w drogi, infrastrukturę. Tam łatwo wydać pieniądze, ale niekoniecznie przełożą się one na rozwój regionu. Co więcej, drogę trzeba potem utrzymać - mówi jeden z urzędników Komisji, którzy zajmują się negocjacjami. - Komisja na pewno będzie więc zwracać uwagę, by było zarezerwowane wsparcie dla przedsiębiorców, będzie pilnować, by znaczna część euro trafiła na inwestycje w nowoczesne technologie.
Ale udane negocjacje w sprawie programów to nie koniec. Najważniejsze będzie wydanie ogromnych unijnych funduszy. Co może stanąć na przeszkodzie? Kluczowe będzie dobre prawo i sprawnie działająca administracja rządowa i lokalna. Ale to nie koniec. Dramatycznie zmienia się rynek robót budowlanych. Firmom z branży coraz trudniej znaleźć pracowników, bo ci często wolą pracować za lepsze pieniądze w Anglii czy Irlandii. Brak pracowników powoduje, że pensje w sektorze budowlanym rosną rocznie nawet o kilkanaście procent. - Kilka lat temu wykonawcy bili się o kontrakty, a teraz bywają przetargi, do których nikt się nie zgłasza albo startują nieliczni - mówi Grażyna Gęsicka, minister rozwoju regionalnego. Jej zdaniem bardzo istotne będzie przyciągnięcie dużych firm międzynarodowych do wykonywania robót. - Trzeba pomyśleć o szerszym otwarciu naszych granic dla pracowników z innych krajów - mówi Gęsicka.
REKLAMA
REKLAMA