Rosną obawy o stałe dostawy paliw
REKLAMA
Problem dotyczy też Polski. Zza wschodniej granicy eksportujemy ponad 95 proc. ropy naftowej, ponad 80 proc. gazu płynnego oraz prawie 70 proc. gazu ziemnego. Moglibyśmy kupować gaz w dowolnym miejscu świata, ale nie ma go jak do Polski dostarczyć. Potrzebne są do tego rury przesyłowe, rurociągi, tłocznie, magazyny.
Jednym z pomysłów rządu na dywersyfikację dostaw jest więc budowa terminalu LNG na Pomorzu, rurociągu do Szwecji lub pomysł Kompanii Węglowej na przerób węgla kamiennego na paliwo samochodowe.
Projekty te są jednak bardzo kosztowane. Terminal LNG to wydatek rzędu 0,5 mld euro, a rafineria przerobu węgla blisko 2 mld euro. To tylko niewielki ułamek inwestycji światowych. Żeby poczuć się bezpieczniej, do 2030 roku firmy muszą wydać na inwestycje w nowe technologie oraz infrastrukturę około 13 bln dolarów – wylicza PwC. Problem w tym, że o pieniądze na inwestycje wcale nie jest łatwo.
– Inwestycje zależą od tego, czy i w jakim stopniu ich koszty zostaną przeniesione na konsumentów. Ci natomiast nie zgadzają się na podwyżki cen nośników energii. Tworzy się kwadratura koła – ocenia Katarzyna Rozenfeld.
Mechanizm dotyczy też Polski. Zaopatrzenie w surowce energetyczne z różnych źródeł podniosłoby na pewno nasze bezpieczeństwo, ale znacznie wzrosłyby też ceny. Obecnie rosyjska ropa kosztuje od 2 do 4 dolarów mniej niż wynoszą aktualne notowania na światowych giełdach. Z kolei kupowany od Gazpromu gaz jest również tańszy od tego, który dostarczają nam Niemcy i Norwegia.
Kliknij aby zobaczyć ilustrację.
Cezary Pytlos
REKLAMA
REKLAMA