Walka handlem o miliardy dolarów
REKLAMA
W piątek i w sobotę przedstawiciele USA, Unii, Japonii, Australii, Indii i Brazylii pracowali nad takim porozumieniem o zmniejszaniu ceł na świecie, by były do zaakceptowania dla wszystkich 149 państw członkowskich Światowej Organizacji Handlu (WTO). Ale nic z tego nie wyszło. Unia i USA nie chcą słyszeć o szerszym otwarciu swoich rynków rolnych dla towarów z krajów rozwijających się i najbiedniejszych, czego domaga się m.in. Brazylia. A czasu coraz mniej: Amerykanie zastrzegli, że porozumienie musi być osiągnięte do końca kwietnia. - Rozmowy idą powoli, bo to gra o miliardy dolarów - mówi szef amerykańskich negocjatorów, Rob Portman. Jeżeli cła na świecie by spadły, globalny produkt krajowy brutto mógłby wzrosnąć o ponad pół biliona dolarów w ciągu najbliższych dziesięciu lat.
Kraje bogate (UE, Japonia) domagają się otworzenia rynków krajów rozwijających się na usługi - np. finansowe czy transportowe - i chcą chronić swoich rolników, dopłacając im do produkcji. Z kolei kraje rozwijające się i najbiedniejsze domagają się otworzenia rynków bogatych na swe towary rolne - np. bawełnę - i zlikwidowania subsydiów, które kraje bogate dają swoim rolnikom.
Aby przerwać pat w rozmowach, Unia będzie musiała poświęcić część Wspólnej Polityki Rolnej, a USA i Japonia - również część swego wsparcia dla rolników. Wtedy kraje najuboższe (np. Mali, Czad, Sudan) mogłyby eksportować więcej swoich produktów rolnych do krajów bogatych. Właśnie dlatego runda rozmów z Doha jest nazywana rundą rozwoju - ma przynieść największe korzyści krajom najbiedniejszym.
REKLAMA
REKLAMA