Dyrektywa usługowa uratowana?
REKLAMA
Jeden z kluczowych paragrafów projektu - o tzw. przepisach kraju pochodzenia - miał sprawić, że np. polski usługodawca, pracując we Francji, otrzyma możliwość wykonywania pracy zgodnie z polskimi przepisami. Co nie oznaczało, że mógłby łamać lokalne regulacje dotyczące BHP i czasu pracy.
Dyrektywa wzbudziła sprzeciw w wielu krajach Europy. Niechętni liberalizacji politycy we Francji zaczęli straszyć wizją "polskich hydraulików", którzy rzekomo zaczną odbierać chleb Francuzom, świadcząc gorsze usługi. Ta wizja stała się powodem, dla którego wielu Francuzów odrzuciło w majowym referendum konstytucję UE.
W Parlamencie Europejskim lewica jest silna, więc projekt napotkał ogromny opór. Wtorkowe obrady komisji były testem, kto ma przewagę. I chyba mają ją zwolennicy liberalizacji. W trakcie 314 (!) głosowań nad pakietami poprawek udało się im obronić regułę "kraju pochodzenia", choć pod inną nazwą.
- Tam, gdzie to niezbędne, państwa, w których usługi są świadczone, będą mogły bronić ważnego interesu publicznego. Ale stwarzanie innych barier będzie zakazane - wyjaśniał Malcolm Harbour z Europejskiej Partii Ludowej. - Mogę zapewnić polskich czytelników, że ta dyrektywa, która wychodzi z komisji, jest zgodna z ich interesami - powiedział "Gazecie".
- Wynik jest dobry dla polskich przedsiębiorców - potwierdza Magda Kopczyńska, dyrektor biura PKPP Lewiatan w Brukseli.
Lewica może mówić o częściowym zwycięstwie, bo przeszły poprawki wyłączające spod dyrektywy np. usługi w służbie zdrowia, w grach losowych i usługach audiowizualnych.
Cały Parlament ma wypowiedzieć się w sprawie dyrektywy w styczniu 2006 r. Potem zajmą się nią rządy. W życie wejdzie najwcześniej trzy lata później.
REKLAMA
REKLAMA