Ile będą kosztowały reformy gospodarcze PiS?
REKLAMA
W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Marcinkiewicz powiedział, że w 2006 r. nie uda się obniżyć stawek PIT, CIT i VAT, nie wykluczył jednak wprowadzenia "w trakcie roku ulgi prorodzinnej na dzieci w podatku dochodowym oraz ulgi prozatrudnieniowej w CIT" (pracodawca mógłby sobie odliczyć od podatku 1 tys. zł miesięcznie za każde nowe miejsce pracy).
Kandydat PiS stwierdził też, że już w przyszłym roku powinny zostać obniżone koszty pracy - jego partia chce zwolnić przedsiębiorców z opłacania składki na ubezpieczenie społeczne za każdego świeżo zatrudnionego. Uszczupli to dochody Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, co budżet będzie musiał wyrównać, bo przecież państwo gwarantuje wypłaty emerytur.
Marcinkiewicz jednak uspokaja, że nie zagrozi to finansom państwa. PiS ma bowiem "kotwicę budżetową". - Proponujemy taką zasadę, że w ciągu czterech lat deficyt budżetowy nie przekroczy 30 mld zł. To mniej niż 3 proc. PKB - mówi kandydat na premiera.
Jego zdaniem przy 4-5 proc. wzroście PKB za cztery lata będzie można zredukować deficyt do 2 proc. PKB.
Każdy liczy po swojemu
Do tych wyliczeń sceptycznie podchodzą nie tylko politycy innych partii, ale także ekonomiści.
- Kandydat SdPl na prezydenta Marek Borowski przeczytał program PiS nie jako lekturę do poduszki, ale pod kątem jego skutków finansowych. Realizacja tego programu kosztowałaby budżet aż 23 mld zł - powiedział nam Arkadiusz Kasznia, rzecznik SdPl.
"Gazeta" dowiedziała się, że swoje wyliczenia ma też Ministerstwo Finansów. Urzędnicy zrobili to z własnej inicjatywy, bo żadna partia ich o to nie prosiła.
Resort nie podliczył, ile kosztuje "ulga prozatrudnieniowa", bo ciężko oszacować, ilu przedsiębiorców mogłoby z niej skorzystać. Nie da się też wyliczyć - według naszego informatora z resortu finansów - skutków ulgi na dzieci w podatku PIT, bo resort nie wie, ile dzieci mają podatnicy. Spora część to dzieci rolników, którzy nie są podatnikami. Za to od 3 do 5 mld zł kosztować ma ulga inwestycyjna, czyli obiecywana przez PiS 100-proc. amortyzacja w podatku CIT.
Według nieoficjalnych wyliczeń resortu skutki budżetowe całości planów partii braci Kaczyńskich będą potężne - obniżka podatku od osób fizycznych do 18 i 32 proc. pochłonie blisko 5 mld zł. Najwięcej, bo aż o 10 mld uszczupli budżet zapowiadana obniżka podstawowej stawki VAT z 22 do 18 proc. przy zachowaniu większości dotychczasowych stawek obniżonych.
W sumie same "policzalne" koszty programu PiS to 18-20 mld zł.
Profesora Stanisława Gomułkę, wykładowcę London School of Economics i doradcę grupy PZU, niepokoi co innego - zapowiadana przez kandydata na premiera polityka makroekonomiczna.
Pożegnanie z euro?
- Nie wiem, skąd panu Marcinkiewiczowi wyszedł w 2009 r. deficyt ok. 2 proc. PKB. Moim zdaniem za cztery lata deficyt wyniesie 2,5 proc. PKB przy założeniu 5-proc. wzrostu i 2,5-proc. inflacji oraz przy nominalnym PKB wynoszącym 1240 mld zł - mówi profesor Gomułka.
W rzeczywistości deficyt będzie znacznie większy, bo trzeba będzie do niego doliczyć wydatki na fundusze emerytalne.
- Według Eurostatu transfery do funduszy emerytalnych muszą być wliczane do wydatków, co zwiększy deficyt budżetowy. Na razie, dzięki zawartemu z Unią Europejską porozumieniu w sprawie funduszy emerytalnych, w przyszłym roku możemy liczyć nasz deficyt tak, jakby OFE należały do sektora finansów publicznych. Ale już w 2007 r. do deficytu trzeba będzie dodać 0,5 proc. PKB, w 2008 - 1,1 proc. PKB, a w 2009 - 1,4 proc. PKB - wylicza profesor.
Stąd deficyt w 2009 r. wyniósłby - według profesora Gomułki - blisko 4 proc. PKB. Jego zdaniem nie moglibyśmy więc wejść do strefy euro w 2009 czy 2010 r. ani nawet do systemu ERM2 zwanego przedsionkiem euro, bo nie spełnimy kryterium z Maastricht o deficycie poniżej 3 proc. PKB.
Nie widzi on szansy na zmianę stanowiska Eurostatu.
Tymczasem Marcinkiewicz zapewnia w wywiadzie dla "Gazety", że jego rządowi uda się przekonać Unię do zmiany stanowiska.
Jeśli nie, to ekspert PiS Cezary Mech już zapowiedział publicznie, że trzeba by się było zastanowić nad zmianami w ustawach o funduszach emerytalnych, które umożliwiłyby Polsce zaliczanie aktywów tych funduszy do sektora publicznego.
Zdaniem profesora Gomułki te zmiany musiałyby być radykalne, wręcz oznaczałyby powrót do systemu sprzed reformy, kiedy wszystkie składki emerytalne trafiały do ZUS. W przeciwnym razie Eurostat nigdy nie zgodzi się traktować prywatnych pieniędzy zgromadzonych w OFE jak funduszy publicznych.
- Czy naprawdę PiS będzie to proponował? - z niedowierzaniem pyta profesor Gomułka.
Dziwi go też, że PiS nie spieszy się do euro, a jednocześnie oczekuje niższych stóp procentowych. - Skoro bylibyśmy poza strefą euro, ryzyko makrofinansowe dla rynku byłoby większe, inwestorom kupującym obligacje skarbowe trzeba byłoby płacić premię za to ryzyko. Rentowność obligacji ponadpięcioletnich wzrosłaby o 100-200 punktów bazowych, a to oznacza wzrost kosztów obsługi długu publicznego - zauważa profesor Gomułka.
REKLAMA
REKLAMA