Polska szyje dla całej Europy: brakuje szwaczek
REKLAMA
Według szacunków Polskiego Związku Pracodawców Prywatnych Producentów Odzieży i Tkanin w Polsce brakuje kilkunastu tysięcy szwaczek. - Polskie firmy stały się szwalnią Europy, z każdym rokiem szyjemy na zlecenie coraz więcej i coraz lepiej - mówi Hanna Gajos z Polskiej Izby Odzieżowo-Tekstylnej. - Jedno jest pewne, branża odzieżowa kryzys ma już za sobą.
- Dwa, trzy lata temu znane zachodnie firmy zaczęły zlecać szycie w Chinach, przestając korzystać z usług naszych szwaczek, ale zawiodły się i teraz niemal wszystkie powróciły do Polski. Tylko w Łodzi szyjemy dla takich marek jak: Hugo Boss, Escada czy Quiosque - dodaje Hanna Zdanowska, dyrektor Łódzkiej Izby Przemysłowo-Handlowej.
Szyte w Polsce ubrania trafiają do Niemiec, Francji, Włoch, Skandynawii. - Kontrahenci cenią naszą jakość, terminowość dostaw, fachowość - mówi Hanna Gajos. - Chiny im tego nie zaoferowały. To kiepska masówka, w dodatku bez szybkich dostaw.
Wbrew pozorom koszty produkcji w Państwie Środka nie były tak niskie. - Firmy musiały mieć w Chinach swoich przedstawicieli. - To menedżerowie, którzy pilnowali jakości. Trzeba było dać im wysokie pensje, opłacić mieszkanie i przeloty. Do tego doliczmy transport towarów. To znacząco zwiększało koszty - zaznacza Hanna Gajos.
To niejedyne powody. Mieszkańcy zachodniej Europy nie chcą już nosić ubrań Benettona czy Versace szytych w Chinach. - A bogaci Chińczycy marzą o ubraniach z Europy - dodaje Słaby. - To szansa dla Polski.
Boom na szycie w Polsce najlepiej pokazują wyniki największych firm tekstylnych. W I kwartale tego roku ich przychody wyniosły 2 mld 273 mln zł przy 2,1 mld przed rokiem. Także firmy odzieżowe zwiększyły przychody w skali roku o blisko 100 mln zł. Zyski wzrosły zaś o 9 proc.
Jedną z takich firm, która świetnie prosperuje dzięki zamówieniom z Niemiec czy Włoch, jest firma Lusatia z Żar. - Szyjemy płaszcze dla domów mody, m.in. dla Bugatti - opowiada prezes Marek Wiercigroch. - Gdybym miał więcej wyszkolonych szwaczek, byłoby wspaniale. Tymczasem zdarzają się sytuacje, że firmy podkupują sobie pracowników.
Bo nie ma kto pracować. - Brakuje szwaczek - rozkłada ręce Bogusław Słaby. - Niemal wszystkie firmy, które znam, tygodniami poszukują pracowników. Dają ogłoszenia w radiu i prasie, ale niewiele z nich wynika. W ubiegły piątek spotkaliśmy się w tej sprawie z przedstawicielami rządu. Poprosiliśmy Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, by do listy zawodów, które mogą legalnie wykonywać w Polsce Ukraińcy czy Rosjanie, dopisali szwaczki. Tych za wschodnią granicą nie brakuje. Z przedsiębiorcami rozmawiał Romuald Poliński, podsekretarz stanu w resorcie. Ministerstwo nie mówi nie. Poprosiło tylko o szacunkowe wyliczenie, ilu szwaczek w Polsce brakuje.
Przedsiębiorcy obarczają też winą za brak wyszkolonych takich robotników zły system kształcenia. Przez ostatnich kilka lat szwaczka nie widniała na liście zawodów, których uczyły szkoły zawodowe. - A strach przed Chinami powodował, że młode osoby nie garnęły się do tego fachu - mówi Hanna Gajos. - Trzeba młodym ludziom od nowa tłumaczyć, że to zawód z przyszłością. Tym my się nie zajmiemy. To rola rządu.
"Bezrobotne" polskie szwaczki
Do każdego z wojewódzkich urzędów pracy w całej Polsce trafia miesięcznie średnio 400 ofert pracy dla szwaczek. Tak jest w Elblągu, Bytomiu czy Łodzi. Mimo to liczba zarejestrowanych bezrobotnych w tym zawodzie nie spada. Tylko w województwie łódzkim bez pracy jest 7 tys. szwaczek! Pozornie, bo te kobiety nie chcą legalnego zatrudniania. Zgłaszają się do zakładu oferującego etat i proszą, aby wystawić im pismo, że nie nadają się do pracy. Dzięki temu mogą nadal być na bezrobociu, brać zasiłek. I oczywiście pracują na czarno. Dlaczego tak jest? Ze względu na wysokie koszty pracy. Przedsiębiorcy, którzy nie chcą łamać prawa, obniżają je w ten sposób, że płacą minimalną pensję (i niski ZUS), a resztę pensji wypłacają w formie premii i nagród.
Joanna Blewąska, Marcin Masłowski, Łódź
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA