Miliarder w obozie pracy
REKLAMA
Chodorkowski i Lebiediew – niegdyś jedni z najbogatszych ludzi w Rosji – przebywają za kratami od 1,5 roku i wiadomo już, że nie wyjdą na wolność jeszcze przez co najmniej kilka lat. Prokuratura Generalna Rosji wkrótce przedstawi im nowe zarzuty, m.in. prania brudnych pieniędzy.
Chodorkowski i Lebiediew od początku odrzucali oskarżenia, uważając je za sfabrykowane, a sam proces – za polityczny. Zdaniem części obserwatorów, oskarżenia wobec byłych szefów Jukosu są zemstą otoczenia prezydenta Rosji Władimira Putina za popieranie przez koncern opozycji lub odpowiedzią na plany polityczne samego Chodorkowskiego, który nie wykluczał startu w wyborach prezydenckich w 2008 r.
Władimir Ryżkow z Partii Republikańskiej skonstatował, że wszystko, co uznane zostało za przestępstwo, w latach 90. było legalną praktyką w Rosji. To był sąd nad latami 90., nad rosyjskim biznesem i nad tamtą epoką. Dlaczego jednak na tę swoistą Golgotę poszły tylko dwie osoby, a nie cała ówczesna klasa polityczna, łącznie z tymi, którzy dzisiaj pracują w kancelarii prezydenta?
Michaił Chodorkowski był współzałożycielem pierwszego w Rosji od 1917 r. prywatnego banku Menatep. W 1992 r. został wiceministrem energetyki. Dzięki dobrym kontaktom z otoczeniem Kremla stał się jednym z beneficjentów nomenklaturowej prywatyzacji czasów Jelcyna. W zamian za udziały w spółkach skarbu państwa pożyczali rządowi pieniądze. Rząd na ogół pożyczek nie zwracał, więc kontrolę nad firmami przejmował prywatny kapitał. Z reguły też wartość majątku kilkakrotnie przekraczała kwoty pożyczki. W 1995 r. Menatep kupił od państwa za 309 mln dol. Jukos, który kilka lat później wyceniano na 30 mld dol.
REKLAMA
REKLAMA