Niepewne kontrakty zza Odry
REKLAMA
Biznesowi partnerzy zza Odry zalegają z płatnościami, bankrutują, a nawet naciągają polskich przedsiębiorców. Przekonał się o tym Jerzy Marcinkowski, dyrektor ds. eksportu w Fabryce Mebli Biurowych Mikomax z Łodzi. Jego firma zawarła kilka kontraktów po kilka tysięcy euro. Towar dostarczyła w terminie – pieniędzy jednak nie otrzymała.
– Od dłuższego już czasu nie możemy wyegzekwować należności. Problem w tym, że nie są to duże kwoty, nie opłaca się więc zatrudniać prawników do pomocy w ściąganiu tych należności – mówi Jerzy Marcinkowski.
Łódzka firma nie jest jedyną, która natknęła się na problemy z płatnościami w Niemczech.
– Obecnie prowadzimy sprawy 15 polskich przedsiębiorstw, które mają kłopoty ze ściągnięciem większych należności z firm niemieckich, w tym upadłych. Roszczenia wynoszą od 25 tys. do 4 mln euro – mówi dr Artur Bunk z kancelarii prawnej bunk-alliance z Worms w Niemczech.
Eksperci przestrzegają przed pochopnym zawieraniem kontraktów z nieznanymi partnerami biznesowymi z Niemiec. I mają ku temu powody. W tym roku w Niemczech upadnie 38,6 tys., a w roku przyszłym nawet 40 tys. firm. Natomiast kwota ujawnionych, nieściągalnych należności może wzrosnąć z 25 mld euro w tym roku do 27 mld euro w 2006 roku – ocenia Euler Hermes, jeden z większych graczy na rynku ubezpieczeń kredytu kupieckiego.
Nic więc dziwnego, że trudności w rozliczeniach z niemieckimi firmami mają przedsiębiorstwa z różnych branż.
– Rynek niemiecki nie jest głównym naszym rynkiem eksportowym, ale mieliśmy tam niesolidnego odbiorcę naszych wyrobów. Sprawa jest w sądzie – informuje Janusz Majchrzak, prezes zarządu firmy Sokółka Okna i Drzwi. Podobne doświadczenia mają firmy z branży mięsnej.
– Mieliśmy przypadki, gdy niemieccy odbiorcy naszego mięsa nie tylko odraczali płatności, ale także unikali zapłacenia za dostarczony towar. Dlatego ubezpieczamy kontrakty – mówi Stanisław Skrzypek, prezes firmy Agraimpex z Warszawy, która jest producentem i eksporterem mięsa.
Problemów nie uniknęła też firma Marlex z Włocławka, która od 16 lat dostarcza odbiorcom z Niemiec między innymi mięsny pokarm dla psów i kotów za około 12 mln euro rocznie.
– Jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec importerzy z RFN byli najlepszymi płatnikami. Potem to się zmieniło. Płatności są opóźniane – dawniej oczekiwało się na nie 2-3 tygodnie, a teraz 2-3 miesiące. W ten sposób zachodni sąsiedzi kredytują swoją działalność – mówi Janusz Marchlewski, właściciel firmy Marlex.
Można trafić też na zwykłych naciągaczy.
– Niektóre firmy z Niemiec wyliczyły sobie, że naciągnięcie polskiego partnera na 5–7 tys. euro może im się udać bez większego ryzyka. Liczą na to, że Polak odpuści – mówi Artur Bunk.
Dodaje, że aby zminimalizować ryzyko w eksporcie, należy sprawdzać partnerów i w umowach stosować klauzule zabezpieczające – przede wszystkim zastrzeżenie prawa własności do czasu uregulowania płatności za dostarczony towar. Niestety – polskie firmy często zapominają o tym zastrzeżeniu, choć... jest ono standardem na rynku niemieckim. A bez zastrzeżenia prawa własności wyegzekwowanie należności jest bardzo trudne albo wręcz niemożliwe. Przy tym zastrzeżenie jest ważne, jeśli się umieści je w umowie przed wysłaniem towaru, a nie na wystawionym rachunku – o tym polskie firmy często nie wiedzą.
Janusz K. Kowalski
REKLAMA
REKLAMA