Nie dla każdego inwestora
REKLAMA
Fundusze zagraniczne wprowadzane przez światowych potentatów, jak Merill Lynch czy Templeton, na polski rynek to znaczące wzbogacenie oferty dla polskich inwestorów. Rzecz w tym, czy rzeczywiście są one dobrą propozycją dla każdego polskiego inwestora?
REKLAMA
Na naszym rynku pojawiły się w momencie, kiedy polskie TFI zaczęły wprowadzać klony funduszy zagranicznych. Potem przyszła kolej na unit-link – ubezpieczeniowe fundusze z opcją kapitałową. Kolejny etap to wprowadzanie funduszy zagranicznych w ramach konkretnych grup kapitałowych, jak np. Nordea, Raiffeisen, Citibank czy Fortis. Następnym etapem przybliżania polskiemu klientów oferty zagranicznych funduszy były jednorazowe zamknięte subskrypcje (jak np. ML Torus).
Umożliwiają one dostęp do regionów, na których nasze TFI nie inwestują, ale jest to propozycja dla osób dobrze zorientowanych w rynkach kapitałowych.
REKLAMA
Na razie fundusze te oferowane są w ramach modeli monobrandowych (jednego dostawcy w ramach grupy kapitałowej) i klient nie ma szans skorzystać na dywersyfikacji zarządzających – mówi Marcin Pieczkowski z departamentu rozwoju produktów Xelion.
– Mała jest też przejrzystość rynku, czy to w zakresie podatków czy całkowitych kosztów, jakie klient ponosi, ponieważ tych produktów jest mało i nie są zbyt popularne. Ma to też konsekwencje w postaci kosztów – ceny są dość wysokie, gdyż dystrybutorzy nie muszą się jeszcze przejmować konkurencyjnością, bo tak naprawdę nie ma dla nich alternatywy poza kontami walutowymi, bardzo nisko oprocentowanymi. Środki z depozytów walutowych, których obecnie jest zgromadzonych ok. 30 mld zł, będą więc naturalnym źródłem konwersji dla funduszy zagranicznych.
Zawsze jednak istnieje ryzyko kursu walutowego – wszystkie fundusze zagraniczne będą przecież notowane w walucie obcej – albo euro, albo USD. Zatem klient, który ma oszczędności w złotych, bo w nich zarabia, będzie inwestował w tych funduszach, musi mieć pełną tego ryzyka świadomość.
Pojawia się tu problem niskiego wyedukowania rynku polskiego, gdyż zagraniczne produkty są bardzo skomplikowane, oferowane zazwyczaj w państwach Luxemburga, gdzie jest zupełnie inna konstrukcja prawna. Mimo to należałoby ją poznać, żeby zrozumieć, jakie ryzyko wiąże się z tego typu inwestycjami. Klient musi być przecież świadomy tego, co kupuje, czyli bardzo dobrze znać produkt. Wszystkie materiały, prospekty itd. będą oczywiście tłumaczone na język polski, ale i tak najważniejszy jest w tym wypadku dystrybutor, który musi nastawić się na długoterminowe kontakty z klientem, a nie jednorazową sprzedaż.
To on właśnie będzie reprezentantem firmy obcej i pierwszym, a często jedynym, źródłem informacji dla klienta. Tymczasem z informacjami właśnie nie jest najlepiej.
Analitycy określają to zjawisko złym pozycjonowaniem produktu tak naprawdę nie ma przekazywania informacji o ryzyku związanym z inwestycją w dany fundusz, o jego parametrach. Nic więc dziwnego, że w rezultacie produkty te są mało popularne, klienci, nie rozumiejąc ich, boją się je kupować, a jeśli już kupują, to do końca nie zdają sobie sprawy, z czym ta inwestycja naprawdę się wiąże.
REKLAMA
Poza tym brak pełnej oferty. Ta, która jest dostępna, stanowi powielenie tradycyjnych modeli oszczędzania – do wyboru są fundusze akcji, obligacji i to, co pośrodku. Nie ma funduszy surowcowych czy inwestujących w biotechnologie, które są dostępne na rynkach międzynarodowych. Z czasem pojawią się one także u nas w ofercie zagranicznej, dzięki czemu możliwości dywersyfikacji portfela znacznie się powiększą.
Zdaniem Marcina Pieczkowskiego, czeka nas wkrótce pełne operacyjne, masowe wejście funduszy zagranicznych. W KPWiG leżą np. wnioski o notyfikacje ponad 50 funduszy Merrill Lyncha, Templeton zgłosił 44 fundusze, a są jeszcze inni gracze. To obrazuje skalę zmian, jakie nas czekają. Te zmiany mają też pozytywny aspekt – dzięki bogatszej ofercie, know-how, konkurencji wyeliminują wiele dotychczasowych słabości naszego rynku, a jest ich niemało.
Ponieważ fundusze zagraniczne nie mają swoich własnych sieci dystrybucji, muszą polegać na partnerach lokalnych. Będą więc rozprowadzane przez wielu różnych dystrybutorów, a nie tylko w ramach konkretnych grup kapitałowych. Znajdą się banki, które otworzą się na oferty zewnętrzne, jak Citibank, Deutsche Bank, niezależni dystrybutorzy o wysokim profesjonalizmie. Klienci nie będą więc skazani na jednego dostawcę, co także wspomaga rozwój rynku.
Specjaliści podkreślają jednak, że nie należy się spodziewać masowego dynamicznego napływu środków polskich inwestorów do tych funduszy, choćby ze względu na wspomniane ryzyko kursowe. Te produkty będą uzupełniały ofertę krajową, ale jej nie zastąpią, ani jej nie będą powielać.
Anna Witkowska
REKLAMA
REKLAMA