Projekt kontrowersyjnej dyrektywy o zdolności patentowej wynalazków realizowanych za pomocą komputera został niedawno zatwierdzony przez unijną Radę Ministrów. Polsce udawało się go blokować przez kilka miesięcy, ale w końcu go przegłosowano.
Problem w tym, że z uwagi na nieprecyzyjnie sformułowane przepisy dyrektywy może dojść do patentowania programów komputerowych, czego bardzo obawiają się
małe i średnie firmy.
Polska jest jednym z kilku krajów, które mają uwagi do przyjęcia dyrektywy w proponowanej wersji, dlatego zgłosiła do jej projektu zasadnicze zastrzeżenia. O co chodzi? O to, że – jak twierdzą fachowcy – „pod płaszczykiem” patentowania wynalazków realizowanych za pomocą komputera kryje się w rzeczywistości możliwość patentowania programów komputerowych jako takich. Nasze prawo własności przemysłowej nie zezwala na to, można jednak patentować rozwiązania techniczne użyte w programie komputerowym. Na patentowanie programów komputerowych nie zezwala także Konwencja o udzielaniu patentu europejskiego. Mimo to Europejski Urząd Patentowy (przypominamy, że nie jest to instytucja UE) udzielił do tej pory ponad 30 tysięcy patentów na programy komputerowe przede wszystkim firmom amerykańskim – mimo że uparcie twierdzi, iż tego nie robi, bo patentuje tylko wynalazki realizowane za pomocą komputera. Może to dziwić, ponieważ Alain Pompidou, prezes Europejskiego Urzędu Patentowego, podziela pogląd przeciwników patentowania programów komputerowych jako takich. Czym innym jest natomiast opatentowanie rozwiązania technicznego użytego w tym programie. Prezes EUP uważa, że właśnie to powinno się patentować, w przeciwnym razie zablokowany zostanie rozwój innowacyjności.
Zabawa intelektualna matematyką
Znawcy tematu zwracają uwagę, że jeden program może zawierać wiele rozwiązań technicznych, z których każde może być zgłoszone do opatentowania. Ale żaden informatyk nie analizuje tego oddzielnie, tylko dokonuje zgłoszenia jako całości. Ponieważ patentów udziela się na rozwiązania techniczne, a programy komputerowe do nich nie należą, trzeba technikę jakoś dokleić i tak się właśnie robi. W Polsce, zresztą także w wielu innych krajach europejskich, rozwiązania techniczne należą do sfery własności przemysłowej, dlatego są chronione patentami. Natomiast programy komputerowe jako takie należą do sfery własności intelektualnej i chronione są prawem autorskim. Skąd zatem całe zamieszanie? Chyba początek swój ma w tym, że nie ma pozytywnej definicji wynalazku. Negatywna definicja mówi, że „wynalazkiem nie jest...” i w wyliczance, która potem następuje, wymienia programy komputerowe. Określa je jako wytwór zabawy intelektualnej matematyką, organizacją i informatyką bez dotykania techniki. Trzeba bowiem odróżniać komputer, który jest urządzeniem technicznym, od sposobu realizacji za jego pomocą tzw. algorytmów, które należą do sfery matematyki, a nie techniki.
W Stanach Zjednoczonych patentują wszystko
Na konferencji poświęconej miejscu Polski w Europejskiej Organizacji Patentowej, która odbyła się w Warszawie w marcu br., prof. Elżbieta Traple z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego powiedziała, że w Stanach Zjednoczonych jest inna filozofia patentowania. Tamtejsze prawo wymaga, by przedmiot patentu dawał konkretny użyteczny efekt. Dlatego w USA patentuje się programy komputerowe, np. metody prowadzenia biznesu i nie ma przy tym odniesienia do techniki. Amerykanie twierdzą, że jest to sprawiedliwe, bo w ten sposób rekompensuje się koszty poniesione na badania i rozwój. Wobec tego przeciwnicy dyrektywy twierdzą, że powstała ona na zapotrzebowanie dużych koncernów amerykańskich, które w ten sposób będą mogły pobierać
opłaty np. za kliknięcie myszką w okno dialogowe, czy jej przejazd po ekranie, co uderzy głównie w małe i średnie firmy. Twórcy dyrektywy utrzymują zaś, że da ona szansę unijnym przedsiębiorcom w rywalizacji z firmami amerykańskimi, poza tym ujednolici procedury stosowane przy uzyskiwaniu patentu. Dodają, że w USA, obok dużych koncernów bardzo dobrze rozwijają się małe i średnie firmy, więc obawy przeciwników dyrektywy są płonne. Komisja Europejska zapewnia, że będzie tę kwestię monitorowała i pilnowała, by duże firmy nie wykorzystywały swojej dominującej pozycji na rynku. Za przykład podaje ukaranie właśnie za to Microsoftu grzywną w wysokości 500 mln euro. Czy uspokoi to małe firmy, które uważają, że na wprowadzeniu dyrektywy skorzystają tylko najbogatsi? Chyba nie.
Parlament Europejski o projekcie dyrektywy
Projektem dyrektywy będzie się teraz zajmował w drugim czytaniu Parlament Europejski. Gdyby zgłosił do niego poprawki, projekt trafi ponownie do Rady Ministrów
UE i wtedy będzie jeszcze można dyskutować i przekonywać do swego stanowiska, na co Polska bardzo liczy. Jeśli jednak Parlament nie zgłosi poprawek, a potrzebna jest do tego większość wszystkich eurodeputowanych, dyrektywa stanie się obowiązującym prawem.
O co chodzi?
Pora chyba wyjaśnić, dlaczego Polska zgłasza do dyrektywy wiele zastrzeżeń, choć generalnie nie jest przeciwna patentowaniu wynalazków dokonywanych za pomocą komputera, co bardzo wyraźnie podkreśliła dr Alicja Adamczak, prezes Urzędu Patentowego RP, w jednej z wypowiedzi dla „GP”. Sprzeciw budzą niejasne i nieprecyzyjne przepisy dyrektywy.
Wobec tego Michał Kleiber, minister nauki i informatyzacji, zgłosił do niej w imieniu Polski wiele zastrzeżeń. Dotyczą przede wszystkim zawartych w niej sprzeczności, które w rezultacie mogą dać możliwość patentowania programów jako takich, choć nie taki był cel opracowania dyrektywy. Strona polska zarzuca jej, że nie podaje się w niej żadnych przykładów tego, co można patentować, a czego nie można, nie zawiera też wyraźnego zakazu patentowania programów w oderwaniu od przedmiotu, którego dotyczą. Ponadto nie podano szacunku skutków finansowych wprowadzenia jej w życie. Gdyby zastrzeżenia te zostały uwzględnione,
projekt miałby chyba małe szanse na przyjęcie. Trzeba jednak liczyć się z tym, że za jej przyjęciem opowiadają się mocne kraje, więc może być i tak, że trzeba będzie szukać kompromisowego rozwiązania.
Marta Pionkowska