We Francji liberalizacja przepisów o 35-godzinnym tygodniu pracy
REKLAMA
Zasadę "więcej pracować, by więcej zarabiać" komentatorzy zgodnie odbierają jako ostateczne odejście od liberalizowanych już wcześniej "35 godzin". Lewica głośno protestuje, bo uważa "35 godzin" za jedną z największych zdobyczy socjalnych. W jej obronie na apel Partii Socjalistycznej i związkowców w sobotę wyszło na ulice francuskich miast 300-500 tys. ludzi.
Rządząca centroprawica premiera Jean-Pierre Raffarina chce się jednak pozbyć ciężaru, jaki pozostał jej po socjalistycznych rządach Lionela Jospina. Ekonomiści są zdania, że 35-godzinny tydzień pracy jest jednym z czynników hamujących rozwój francuskiej gospodarki, podnosi koszty pracy i obniża konkurencyjność.
35-godzinny tydzień pracy miał się przyczynić do wzrostu zatrudnienia; obecnie rządząca centroprawica jest jednak zdania, że walce z 10-procentowym bezrobociem bardziej służy sprawna, rozwijająca się gospodarka, wymagająca od Francuzów większego wkładu pracy, niż bariery prawne.
Konserwatywny dziennik "Le Figaro" krytykuje reformę jako "kosmetyczną" i niewystarczającą. Podkreśla rozziew między Francją, gdzie faktyczny tygodniowy czas pracy wynosi średnio nieco ponad 36 godzin, a Polską, gdzie wskaźnik ten zbliża się do 42 godzin.
Zdaniem "Le Figaro", na zintegrowanym rynku europejskim nieuchronne jest ujednolicenie czasu pracy, więc we Francji trudno będzie się opierać presji na dłuższy tydzień pracy, zaś w Polsce i innych nowych krajach członkowskich UE z czasem będzie się pracowało mniej.
"Ale dla przedsiębiorstw prawdziwym problemem jest nie tyle długość pracy, co jej koszt" - zauważa gazeta, zaś proponowane przez rząd rozwiązania powodują, że pracodawcy będą musieli płacić pracownikom więcej za godziny nadliczbowe, i pewne szybko się przeciwko temu zbuntują.
Zgromadzenie Narodowe najpewniej przyjmie rządowy projekt reformy; Senat ma się zająć ustawą na początku marca.
REKLAMA
REKLAMA