Efekt marca na giełdzie
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
Dążenie do porządkowania trendów na giełdzie pewnym regułom bywa tak wielkie, że może przysłonić racjonalne przesłanki i argumenty. Jest jeszcze gorzej, gdy do ręki bierzemy kalendarz. Bowiem jego konstrukcja jest kwestią bardzo umowną. Umowa ta obowiązuje nas, ludzi. A trzeba pamiętać, że nasz kalendarz nie jest jedynym, jaki można sobie wyobrazić. Ale rzeczywiste zjawiska, zachodzące w gospodarce i na giełdzie żadnych umów z nikim nie zawierały.
REKLAMA
REKLAMA
O efekcie stycznia powiedziano, napisano i udowodniono już niemal wszystko. Zarówno to, że jest, jak i to, że go nie ma. Wszystko przebadano, przeliczono stosując matematyczne działanie proste i bardziej złożone. I dalej nic nie wiadomo. Kto chce, niech wierzy, kto nie chce, niech nie wierzy. A zresztą nie o wiarę tu chodzi, ale o pieniądze. Gdyby tak poziom wiary weryfikować ilością pieniędzy, jakie się na tę wiarę stawia, szybko okazałoby się, kto ma rację, a kto nie. Po dwóch, trzech próbach nie mający racji nie mieli by już prawa głosu, bo skończyłyby się im „mandaty”.
Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden dość charakterystyczny miesiąc. Marcowa tradycja zaczęła się na naszym parkiecie fatalnie. Ósmy marca 1994 r. to pierwszy dzień największego i pierwszego krachu w Warszawie. Tamten marzec przyniósł inwestorom 28 procent strat. Najbardziej istotną informacją jest to, że owego ósmego marca 1994 roku ustanowiony został bardzo istotny szczyt na naszej giełdzie, od którego zaczął się potężny spadek. Był to więc dzień przełomowy. Kolejny marzec też był spadkowy. Co prawda uszczuplił giełdowe kapitały tylko o cztery procent. Ale również był miesiącem przełomowym, i to w pozytywnym znaczeniu, bo rozpoczął kolejną falę wzrostów, trwającą niemal trzy lata. Marzec 1996 r. znów zakończył się na plusie i zapowiadał kontynuację fali wzrostów, trwającą aż do 1998 r. Marzec 1997 r. był już dość mroźny, ale dopiero następny stanowił zapowiedź poważniejszych kłopotów, trwających do … marca 1999 r.
Obserwując zachowanie WIG od 1994 r. można stwierdzić, że na szesnaście marców, w trzynastu przypadkach bez wątpienia właśnie w tym miesiącu wystąpiły dość istotne szczyty lub dołki, czyli mówiąc ogólniej, punkty zwrotne dominującej tendencji, mające konsekwencje przynajmniej średnioterminowe. Spośród badanej „populacji marców” w sześciu na szesnaście przypadków mieliśmy w tym miesiącu do czynienia z co najmniej lokalnym szczytem notowań. I większość z nich kształtowała się w latach 1994-2001. Od 2002 do dziś w marcu nieustannie kształtował się dołek (z jednym wątpliwym wyjątkiem w 2004 r., gdy rzeczywiście mieliśmy do czynienia z dołkiem, ale niezbyt istotnym, mocno lokalnym).
Idąc dalej: na dziesięć marcowych dołków, w siedmiu przypadkach następowała po nich średnioterminowa, trwająca przynajmniej do maja-czerwca, a nawet lipca (w kilku przypadkach aż do października) fala wzrostów. Wyjątki od tej zasady obserwowaliśmy jedynie trzykrotnie, z tego dwa: w marcu 2001 r. i 2008 r. miały istotny wymiar. Skutkowały spadkami indeksu odpowiednio o 20 i 13 proc. Jeden, w 2005 r. przyniósł niewielki ponad 4 procentowy spadek wartości WIG. Pozostałe „pomarcowe” fale przynosiły spory wzrost indeksu, sięgający od 20 do 32 proc. Skrajne przypadki to zwyżka o 10 proc. w 2004 r. i o 57 proc. w 2003 r. Co ciekawe, jeśli po marcowych dołkach następowały zwyżki, to i liczona od marca do ostatniej sesji roku stopa zwrotu była dodatnia. Na naszej giełdzie efekt marca w tym roku przyszedł nieco wcześniej, zaczął się już 19 lutego, ale na giełdach światowych zaczął się tradycyjnie 9 marca. Jeszcze do ubiegłej 25 marca dawał przyzwoite 19 proc. zysku. We wtorek (31 marca) już tylko 12 proc. Ale do maja jeszcze daleko.
Kto nie zdąży na efekt stycznia (albo w niego nie wierzy), który często zaczyna się w grudniu, zawsze może się poprawić w marcu .Potem zostaje jeszcze nieszczęsny czerwiec, czarny październik i znów: rajd Świętego Mikołaja, efekt stycznia, efekt marca...
REKLAMA
REKLAMA