Łatwiej zwalniać, to łatwiej zatrudniać
REKLAMA
Zespół ekspertów wiceministra gospodarki Adama Szejnfelda (PO) zaproponował, żeby firmy zatrudniające mniej niż dziesięć osób oraz osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą łatwiej mogły zwalniać pracowników. Nie obowiązywałby ich zakaz zwolnienia pracownika w przedemerytalnym okresie ochronnym (dziś są to cztery lata).
REKLAMA
To samo dotyczyłoby osób prywatnie zatrudniających pracowników np. w roli gospodyni domowej. Tacy pracodawcy - i tylko tacy - mogliby też zwolnić kobietę nawet w ciąży.
Brutalna prawda jest taka, że gosposie domowe i opiekunki do dziecka pracują na czarno. Gdy zajdą w ciążę lub chorują - są zwalniane. Pracodawcom nawet do głowy nie przyjdzie płacić im przez cały okres ciąży i rezerwować posadę, gdy wrócą po urlopie macierzyńskim.
W praktyce ta grupa pracowników i tak nie korzysta więc z ochrony kodeksu pracy i proponowana przez Szejnfelda liberalizacja ich nie boli.
REKLAMA
Zmiana ta może natomiast zachęcić choćby nielicznych do tego, by jednak gosposię zatrudnić oficjalnie. Dzięki temu część kobiet zyska prawo do zasiłku chorobowego i zacznie odkładać na przyszłą emeryturę, bo pracodawca płaciłby za nie składki ZUS.
Co prawda traciłyby pracę w razie ciąży, ale pracodawca musiałby im wypłacić odszkodowanie za czas od dnia porodu do końca urlopu macierzyńskiego. Dziś opiekunki do dzieci o żadnym odszkodowaniu nawet nie marzą.
Dyskusyjny jest postulat, by małe firmy mogły zwalniać ludzi przed emeryturą. To jest najbardziej bolesna strona projektu, ale jednocześnie elastyczny kodeks pracy da im większe szanse na znalezienie innego zajęcia.
Dodajmy, że zwalniani w okresie przedemerytalnym mieliby prawo do ponadstandardowego odszkodowania do wysokości rocznej pensji. Każdy przedsiębiorca chętniej więc zwolni młodszego pracownika zamiast starszego, by uniknąć wypłaty odszkodowania.
Dla małych firm wszelkie zawirowania na rynku - nawet najlżejsze - mogą być śmiertelne. W razie bankructwa pracę stracą wszyscy: i starzy, i młodzi.
REKLAMA
Dziś ciężary związane z kosztami pracy są dla małego biznesu największą zmorą i zachęcają do dawania pracy na czarno. W efekcie pracownicy z szarej strefy nie mają tych przywilejów co osoba zatrudniana oficjalnie. A liberalny kodeks pracy mógłby właśnie zachęcić małe firmy do oficjalnego zatrudniania ludzi, w tym tych po pięćdziesiątce. Pracodawca, szczególnie ten najmniejszy, chętniej zatrudni takich ludzi, gdy wie, że w razie kłopotów będzie mógł ich zwolnić. W dodatku rząd przygotowuje program wspierający zatrudnianie ludzi po „50” i nikomu nie będzie się opłacało ich zwalnianie.
Paradoksalnie propozycje rządowe mogłyby więc poprawić los sporej części pracowników, ale nikomu nie chce się nad tym pochylić. Związki zawodowe bronią interesów pracowników zatrudnionych oficjalnie. Los bezrobotnych i ludzi pracujących na czarno ich nie boli. Bo łatwiej krzyczeć o brutalnym liberalizmie rządu i udawać, że się nie widzi, jak naprawdę wygląda rynek pracy.
REKLAMA
REKLAMA