Mimo, że CX-7 debiutowała w USA już sześć lat temu (do Europy trafiła w 2007 roku), nadal wygląda świetnie. Jakiś czas temu auto poddano drobnemu liftingowi, przy okazji wprowadzono też diesla. Jednak nawet bez stylistycznych modyfikacji japoński SUV przekonałby do siebie niejednego wzrokowca – to bardzo udany projekt. Duży (choć nie największy) SUV Mazdy powstał z myślą o amerykańskim rynku, ale spodoba się także Europejczykom. Nadwozie wygląda muskularnie, ma sporo przetłoczeń, wydatnie ukształtowane błotniki i na pewno nie jest nudne. Przypomina trochę podwyższone RX-8. Po liftingu najbardziej zmieniła się przednia część auta: nieco inne reflektory, zmodyfikowany grill i zderzak. Niezmiennie zwężająca się linia okien dodaje dynamiki, a sporo chromowanych elementów – elegancji.
Zobacz też: Test Lancia Voyager: Shuttle bus z pierwszej ligi
reklama
reklama
Każdy człowiek w rozmiarze XXL poczuje się we wnętrzu CX-7 jak w domu. Miejsca nie brakuje ani z przodu, ani na tylnej kanapie. Fotele również w amerykańskim stylu – obszerne, ale z płaskim oparciem. W Mazdzie nie mogło się obyć bez minimum sportowych akcentów. Są więc podświetlane na czerwono zegary, ukryte w głębokich tubach. Tunel środkowy poprowadzono wysoko, przez co mamy wrażenie, że siedzimy niżej niż w rzeczywistości. Ergonomia okazuje się bardzo dobra – pokrętła i klawisze są duże i czytelne. Potężne lusterka zewnętrzne ułatwiają obserwację otoczenia. Kufer ma 455 litrów pojemności, podłoga bagażnika jest płaska, a pod nią ukryto „dojazdówkę”. Wzorowe składanie tylnej kanapy – służą do tego dwie rączki umieszczone na burtach bagażnika.
Zobacz też: Test Opel Zafira Tourer: Oczko wyżej
Przy okazji liftingu, pod maską CX-7 pojawił się diesel. Bez niego trudno walczyć na europejskim rynku. Testowaną wersję napędzał jednak silnik benzynowy o pojemności 2.3 litra i mocy 260 koni uzyskiwanej przy pomocy turbosprężarki. W przekazywaniu mocy i momentu na asfalt, pomocny okazuje się napęd 4x4. Na brak dynamiki nie można narzekać, ale warunkiem jest wysyłanie wskazówki obrotomierza w okolice 3000 obr./min. Wtedy do gry wchodzi turbo i czuć wyraźne uderzenie mocy. Przy tej wartości dostępny jest zresztą także maksymalny moment obrotowy, równy 380 Nm. Przyspieszenie na poziomie 8,2 sekundy w dużym SUV-ie należy uznać za dobry wynik. Do przeniesienia napędu służy tu sześciobiegowa manualna skrzynia. Skok lewarka jest krótki i precyzyjny, ale opór nieco za duży jak na auto rekreacyjne. Spalanie podczas testu oscylowało w granicach 14 litrów na setkę.
Zobacz też: Test Volkswagen Up!: iPod na kołach