Przez cały test Citroena DS4 zastanawiałem się, czy jest to po prostu przepłacone C4, czy też zupełnie inne auto. Znam już odpowiedź na to pytanie. Zacznijmy jednak od początku, czyli od karoserii, która jest pierwszym wyróżnikiem tego modelu. Od razu widać, że auto łączy w sobie przynajmniej dwa segmenty: tradycyjnych kompaktów i crossoverów. Do pierwszej kategorii wpasowuje się gabarytami i ogólnym kształtem tradycyjnego hatchbacka. Do drugiej - prześwitem zwiększonym w stosunku do C4. Gdyby poszedł za tym – choćby opcjonalny – napęd na cztery koła, byłoby jeszcze ciekawiej. Tak czy siak wiele tu smaczków. Najważniejszy to klamki tylnych drzwi ukryte w słupkach. Zabieg znany z Alfy 156, nadal skutecznie pozwala udawać, że jest się „trzydrzwiówką”. Najbardziej podobny do zwykłego C4 jest przód, ale tył okazuje się juz zupełnie inny. Podsumowując - stylistyczny sukces.
Zobacz też: Test Citroen C4 Picasso: francuska salonka
reklama
reklama
We wnętrzu brakuje juz takich wyróżników. Jedynie szczegóły odróżniają je od C4 – znaczek na kierowcy (niestety zbyt dużej) oraz fotele (znacznie lepsze, bardziej sportowe) i kolorystyka. To właśnie brak większych różnic jest największym minusem wnętrza, bo obiektywnie jest ono bardzo przyjazne. Przestronne, wygodne, z niezłą ergonomią. Chwila nauki może być związana jedynie z opanowaniem licznych przycisków na kierownicy. Zegary w tunelach, mimo że wyświetlane elektronicznie, są czytelne i maja zmienne podświetlenie. Nie zabrakło też ciekawostek w postaci przesuwanych zasłonek przeciwsłonecznych przedniej szyby. Dzięki nim można zwiększyć lub zmniejszyć wykorzystywana powierzchnię szklanej tafli. Widoczność do przodu jest więc świetna. Niestety na boki i do tylu gorsza. Stylistyka karoserii zaowocowała szerokimi słupkami B i C. Co ciekawe producent zdecydował, że szyby w tylnych drzwiach nie będą otwierane.
Zobacz też: Citroen C5: Którego wybrać? Poradnik kupującego
Najmocniejszy punkt auta to silnik. Dosłownie i w przenośni. Jest to bowiem topowy diesel dostępny w ofercie DS4. Ma dwa litry pojemności i 163 konie mocy (maksymalny moment to 340 Nm przy 2000 obr./min.). Zapewnia przyjemne i bezpieczne przyspieszenia, oraz frajdę dla tych, którzy lubią wyczuwalne uderzenie turbosprężarki. Świetnie łączy bardzo dobre osiągi z rewelacyjnie niskim spalaniem. Podczas testowej trasy wynoszącej prawie 900 km, auto spaliło równe 5 litrów ropy na setkę. Była to płynna jazda w trasie, ale nie w charakterze zawalidrogi. Prędkość oscylowała w granicach 80-100 km/h. Było też trochę miejskich korków. Sama trasa pozwalała zejść nawet do 4.5 litra. W mieście spalanie utrzymywało się w granicach 7 litrów. Można zatem spokojnie planować dalekie podróże, bez obawy o ciągłe tankowanie.
Zobacz też: Test Citroen C5: francuski sznyt